Mick & Bike

THE BIG BIKE THEORY

Kraina spokoju i harmonii – czyli fiordy jadły nam z ręki.

Wycieczkę do Szwecji z rowerowym potopem AZS’u zaliczam do tych odjazdowych imprez. Choć moje plany uległy modyfikacji (skręcona kostka) i nie udało się zaliczyć 200 km, czyli czarnej trasy, to był to zdecydowanie dobry pomysł na spędzenie weekendu na siodle.

Co i gdzie trzeba załatwić, żeby dostać bilety już pisałem we wcześniejszym poście, więc nie będę tego powielał, ale zacznę od samego początku tj. Polskiego Bus’a. Żeby dostać się do Gdyni skąd odpływa prom do Karlskrony, wybraliśmy właśnie PolskiBus.com jako środek transportu. Wyjeżdżaliśmy z Warszawy w piątek o 16.30 i PolskiBus był całkowicie zapakowany, ale mimo to obsługa choć kręcąc głową przyjęła Treka na pokład i nie kazała go zbyt rozkręcać (choć trzeba przyznać, że było słychać łaskę w głosie obsługi).

Dojechaliśmy do Gdańska i stamtąd SKM’ką pognaliśmy do Gdyni (rowery za darmo, my za 5,70 zł za osobę do Gdyni Głównej – trzeba tylko pamiętać, że bilety trzeba skasować na peronie, bo tylko tam są kasowniki). To do jakiej stacji jedziecie  zależy od tego gdzie nocujecie – po nas przyjechali rodzice, bo mamy to szczęście, że mieszkają w Gdyni. Jeżeli jedziecie od razu na prom rowerem to też polecam wysiąść na Gdyni Głównej bo na kolejnej stacji jest kładka i mnóstwo schodów, a z Gdyni Głównej właściwie cały czas jest ścieżka rowerowa aż do Terminala  w Gdyni, skąd odpływa prom.

***

Ja jeden dzień wolnego w Gdyni wykorzystałem na wycieczkę po Trójmieście, które jest bardzo przyjazne dla rowerzystów, bo drogi rowerowe są poprowadzone naprawdę malowniczymi miejscami, kawiarnie są bardzo przyjaźnie nastawione na klientów z rowerami -przy większości z nich mamy gdzie zaparkować. Nie wszystkie drogi są asfaltowe, ale wszystkie są dobrze utwardzone i nie ma problemu, żeby zrobić małe baja bongo wzdłuż wybrzeża.

***

Dniem wypłynięcia promu jest niedziela po południu. Termin zbiórki został wyznaczony na godzinę 18.30, choć prom przypływał dopiero o 19.30. My dojechaliśmy do promu właśnie około 18.30 i było już naprawdę sporo rowerzystów, wszyscy podekscytowani i pełni zapału, było widać kto w jakiej grupce przyjechał, ale najsympatyczniejsze było to prześwietlanie wzrokiem, kto jak wygląda, jaką mógł wziąć trasę, z kim będziemy jutro jechali – klasyczny pokaz siły.

Czekaliśmy jakiś czas, więc Ania która nie lubi monotonii pobiegła do terminalu dla pasażerów pieszych (bez rowerów, samochodów itp.) i okazało się, że już tam można się odprawić i dostać karty to kajut, więc wszystkie formalności załatwiliśmy szybciej i po otwarciu bram dla samochodów którymi wjeżdżaliśmy nie musieliśmy stać w tej potężnej kolejce do „boarding’u.”

Ruszyliśmy do namiotów AZS’u gdzie odebraliśmy:

– koszulki (wszystkie w jednym kolorze i w jednym rozmiarze, podział był wyłącznie na damskie i męskie, ale o dziwo na wszystkich pasowały i w dodatku jeszcze leżały dobrze)

– mapę tras tegorocznego POTOPU

– informacje o jedzeniu (kiedy, gdzie i o której będzie śniadanie)

– plan całej podróży

– zgłoszenia na konkurs w którym można było wygrać kolejny rejs do Szwecji (ogłoszenie wyników odbyło się w trakcie rejsu powrotnego).

Po załatwieniu formalności ustawiliśmy się w oczekiwaniu na prom i zaczęliśmy zawierać nowe znajomości (i oceniać, kto czym przyjechał, a paleta rowerów była ogromna, od składaków do kolarek). Po chwili dosłownie prom dobił do nabrzeża, wyjechały z niego wszystkie samochody i wpuszczono nas. Wpierw wjechały Tiry a następnie boki statku wypełniło morze rowerów. Wiedzieliśmy już, że trzeba wziąć coś do przytwierdzenia roweru na statku, żeby się nie przemieszczał. Przypięliśmy nasze rowery do niebieskich rurek które ciągnęły się przez całą długość promu i poszliśmy do kajuty.

***

Na promie było sporo atrakcji, dyskoteka, sklep bezcłowy, bary, restauracje. Najbardziej jednak oblegany był chyba sklep, a wino za 9-20 zł rozchodziło się prawie tak szybko jak kawa GEWALIA. Sami kupiliśmy jedno wino i wróciliśmy dalej podziwiać Gdynię i zachód słońca z perspektywy  morza.

***

Dzień POTOPU zaczął się dla nas o 7.00 śniadaniem, bo już o 9.00 mieliśmy dopłynąć. Należy tu docenić rowerzystów, którzy wstali wcześniej, żeby zjeść i przygotować  się do trasy. Od samego początku na Sali pojawiło się mnóstwo ludzi, ale spoko klopsików starczyło dla wszystkich. Śniadanie na Stena Line to naprawdę mistrzostwo świata, świeże pieczywo, pyszne klopsiki, małe paróweczki i te soki … SOKI robiły furorę, a mi smakował najbardziej żurawinowy, z którego tak słynie Szwecja.

Po śniadaniu, wskoczyliśmy w buty rowerowe, zabraliśmy plecaki i kaski z kajut i ruszyliśmy na podbój Szwedzkich dróg i bezdroży. Żebyśmy czuli się bezpiecznie bez względu na to jaką opcję trasy wybraliśmy organizator zapewnił jedenastu pilotów (nie przewodników, tylko pilotów którzy obstawiali konkretne trasy). Dodatkowo po Karlskronie i okolicach jeździł samochód organizatora, w którym był „mechanik” i dwóch ratowników medycznych wyposażonych w niezbędny sprzęt ratowniczy.

Najczęściej zadawanym pytaniem było: czy musimy trzymać się wybranej trasy, czy można zmienić ją na inną? Kierownik wyprawy, Zuzanna Rosinke już na wstępie poinformowała wszystkich, że po pierwsze nie trzeba zgłaszać nikomu zmiany trasy, nie trzeba nikogo informować o obranej trasie, ważne jest jedynie, żeby najpóźniej o 19.00 być już na promie. Dziewiętnasta to deadline, bo po tej godzinie odpływa prom.

Wszystkich rowerzystów było dokładnie 601 z czego:

45 wybrało trasę czerwoną

236 wybrało trasę zieloną

150 wybrało trasę niebieską

– reszta osób wybrała trasę białą, albo sami skomponowali sobie trasę.

Ja wybrałem trasę czarną, niestety organizator tydzień przed wyjazdem zadzwonił, że ze względu na brak większego zainteresowania trasą (zapisany byłem tylko ja), została ona odwołana i nie będzie na niej pilota. Ja parę godzin później skręciłem nogę w kostce i trasa ustaliła się sama. Razem z Anią zadecydowaliśmy, że pojeździmy spokojnie po wybranych miejscach w okolicach Karlskrony.

Wszystkie trasy były świetnie pooznaczane na drogach rowerowych, których w Szwecji nie brakuje. Każda trasa miała swoją strzałkę przed każdym skrzyżowaniem wymalowaną na drodze, dzięki czemu nie trzeba było korzystać właściwie z mapy.

***

Nasza trasa była połączeniem paru tras, a właściwie jechaliśmy choć przez chwilę każdą trasą. Bardzo chcieliśmy zobaczyć Karlskronę, dlatego na początku pojechaliśmy trasą białą, potem po lodach i kawie pojechaliśmy do Nattrab, żeby wracając zahaczyć o Park Dębów. Trasa prosta do zapamiętania, ale za to bardzo malownicza, w sumie przejechaliśmy prawie 65 km, a na rowerach spędziliśmy cały dzień.

Nigdzie nam się nie spieszyło, bo wiedzieliśmy, że zdążymy choćby nam się przytrafiło złapać gumę (co szczęśliwie nas ominęło, ale pierwszą osobę z flakiem, zmieniającą dętkę widzieliśmy już na wyjeździe z promu).

Pierwszym punktem obowiązkowym na trasie do Karlskrony jest miasteczko wikingów – Wämöparken – w którym są przedstawione dawne zabudowania, są sceny, park zabaw dla dzieci i małe zoo ze świnkami i kozami.

Kolejnym punktem którego nie możemy ominąć jest punkt widokowy, z którego rozciąga się cudowna panorama na całe miasto, port i wszystkie wysepki (Utkiken AB, Kärleksstigen, 371 45 Karlskrona). Na szczycie góry można napić się, kawy delektując się tym zniewalającym widokiem – my jednak stwierdziliśmy, że wybierzemy się na najlepszą kawę w Karlskronie, którą podają w Karlskrona Idrottshall.

Stamtąd już samym wybrzeżem i z górki docieramy do Marinmuseum. My nie wchodziliśmy do środka, bo bardzo uprzejmy recepcjonista poinformował nas, że dopiero od 06 czerwca 2014 roku muzeum będzie w pełni oddane do użytku dla zwiedzających, a koszt biletu dla jednej osoby to około 50 zł. W każdym razie, było to pierwsze miejsce z publiczną toaletą.

Sam budynek robi ogromne wrażenie, prosta bryła wychodząca do zatoki, wokół której zacumowano bardzo interesujące jednostki (dwa statki wojenne i żaglowiec). Zaglądając do środka przez ogromne okna można było dostrzec, że w środku znajduje się replika potężnego statku, żaglowca z minionych epok. Jeżeli kiedyś wrócę do Karlskrony z dzieckiem, na pewno zabiorę je właśnie tam.

Naszym następnym celem był rynek w Karlskronie na którym centralnym miejscu usytułowany jest Kościół Św. Fryderyka. Wjeżdżając na rynek powitała nas najpierw informacja turystyczna w której czekała na nas darmowa mapa miasta i okolic. Ale Karlskrona była tak bardzo przygotowana na najazd polskich rowerzystów, że w informacji turystycznej czekała nie tylko mapa, ale przygotowano dla nas banany, jabłka i wodę. Dziękujemy bardzo Szwedom za taką miłą niespodziankę.

Zaraz obok informacji turystycznej w cafe kartan znajdują się najlepsze lody na świecie (nie tylko  w Karlskronie). Produkują oni własne wafelki, dzięki czemu od wejścia do środka wita nas feria zapachów, które zmuszają do spróbowania tutejszego specjału. Jedna „kulka” lodów kosztuje chyba 20 zł ale naprawdę warto, bo porcja ta jest przeogromna.

Z rynku ruszyliśmy dalej trasą białą w kierunku wyspy Dragso, po drodze mijaliśmy typowe szwedzkie zabudowania i podziwialiśmy szwedzki styl życia tj. przy małym domku zaparkowane BMW Z3, łódź motorowa i rower miejski. W drodze na wyspę Dragso zahaczyliśmy o wysepkę Stakholmen u stóp której można podziwiać łabędzie spokojnie wijące gniazda, kaczki które w ogóle nie przejmują się ludźmi i perkozy wysiadujące jaja. Istna sielanka.

Z tego miejsca wyruszyliśmy do Nattraby. Jechaliśmy cały czas drogą rowerową i nawet na chwilę nie musieliśmy przejmować się ruchem miejskim. Po tym jak już wyjechaliśmy z Karlskrony, droga rowerowa prowadzi przez las, pola, małe miasteczka. Ale tak czy inaczej na drodze cały czas znajdziemy znaki AZS’u, który oznakował trasę niebieską, która właśnie przez Nattraby przejeżdżała.

W drodze powrotnej, skusiliśmy się żeby skręcić do rezerwatu dębów. Droga do niego była tak malownicza, że stawaliśmy co chwilę, żeby zrobić zdjęcie, aż w końcu trafiliśmy na plaże na której zjedliśmy obiad (wcześniej przygotowany przez nas i targany w plecaku). W drodze na plaże spotkaliśmy stado owiec,  które przecięło nam drogę pojawiając się znikąd, kota który był bardzo obrażony, że musi zejść z drogi bo coś jedzie i mnóstwo miłych ludzi uśmiechających się do nas zza płotu.

Nie chcąc tak szybko wracać na prom pojechaliśmy jeszcze pojeździć po Framnas i dopiero po zwiedzeniu tego miasteczka zaczęliśmy powoli zmierzać na prom.

***

Powrót do Gdyni był bardzo szybki, a noc na promie niesamowicie krótka. Po odbiciu od Karlskrony na promie zaczęło się życie nocne. My ruszaliśmy na kolację. Ja zamówiłem kurczaka i frytki, a Ania łososia i frytki. Kurczak był ogromny, a łososia jeszcze nie jadłem tak dobrego, a to wszystko w naprawdę niskich cenach:

Kurczak –  18 zł (39 SEK)

Karkówka – 18 zł (39 SEK)

Łosoś – 37 zł (79 SEK)

Zupa dnia –  5 zł (10 SEK)

Około 21.30 rowerzyści zebrali się w jednej z sal na promie, żeby podsumować wyprawę, był pokaz slajdów, rozdanie dyplomów najmłodszym rowerzystom i losowanie zwycięzcy loterii na kolejny rejs do Szwecji.

We wtorek przybijaliśmy do Gdyni około godziny 7.00, ale już o 6.10 obudził nas Louis Armstrong piosenką What A Wonderful World – nie dało się przyciszyć, ani inaczej zabić radia więc wstaliśmy spakowaliśmy się i tak pięknie zakończyliśmy podbój Szwecji.

***

Rowerowy potop z AZS do Karlskrony, to zdecydowanie rowerowa wyprawa mojego życia i wiem, że za rok tam wrócę, tym razem z grupą znajomych, na inną trasę – zdecydowanie dłuższą.

Parę wniosków po tej wyprawie jakie nasuwają się od razu na myśl to to:

– że Prom Stenaline nie jest, aż tak duży jak się wydaje, kiedy stoimy przed nim,

– jeżeli macie więcej rzeczy do doładowania na statku niż dwa telefony to koniecznie zabierzcie rozgałęziacz,

– do każdego rowerzysty należy mieć ograniczone zaufanie (jeżeli potrafisz jeździć to pokaż to uważając na mniej doświadczonych rowerzystów – ale to materiał na inny wpis),

– rowerowy potop AZS to świetnie zorganizowana impreza i wielki szacunek dla organizatorów za zaangażowanie,

– na miejscu należy mieć ze sobą Korony, bo jeżeli chcemy wypłacić kasę z bankomatu, to musimy się liczyć, że bankomaty wypłacają po 500 SEK, czyli 250 zł (bankomat znajduje się na rynku przy kościele) – nie do końca jest to sprawdzona informacja, bo my akurat mieliśmy Korony i nie musieliśmy korzystać z bankomatu, więc jeżeli się mylę to piszcie,

– za rok wracam na 100%, więc do zobaczenia.

8 comments on “Kraina spokoju i harmonii – czyli fiordy jadły nam z ręki.

  1. Marcin Wesolowski
    21 Maj 2014

    W końcu udało mi się przeczytać całość i pooglądać wszystkie zdjęcia! Naprawdę fajny wypad! Widzę, że AZS zorganizował to mega profesjonalnie i mając na uwadze normalne ceny promów, nieźle się to opłaca!

    Powiedziałbym, że z chęcią się wybiorę następnym razem, ale cholera rozwala mnie perspektywa przejechania rowerem przez całą Polskę najpierw. W każdym bądź razie daj mnie na listę na następny rok! 🙂

    Pozdrawiam!

    • Mick&Bike
      21 Maj 2014

      Za rok spakujesz rower do samolotu i spotkamy się w Gdańsku 😀

      • Marcin Wesolowski
        21 Maj 2014

        Albo przyjadę na rowerze. W jakieś 5-6 dni bym się uwinął!

      • Mick&Bike
        21 Maj 2014

        Myślę, że zdecydowanie szybciej 🙂

  2. T
    24 Maj 2014

    zapraszam na czarna trase … jeszcze niezdobyta przez nikogo , najblizej bylo w poprzednim roku zabraklo ok. 40 km

    • Mick&Bike
      25 Maj 2014

      O masz, a nam powiedzieli, że w tamtym roku ktoś zdobył czarną trasę. Za rok właśnie na trase czarną mam ochotę więc tylko ekipę trzeba zebrać 🙂

  3. Pingback: Łyse Giro – historia jednego bagażnika. Góry Świętokrzyskie. | Mick & Bike

  4. Pingback: Solidna mazurska sensacja – Tour de Mazury. | Mick & Bike

Dodaj odpowiedź do Mick&Bike Anuluj pisanie odpowiedzi

Ius et Sport

Koło Naukowe Prawa Sportowego ,,Ius et Sport"

GONKA

Way of cycling

Tour de Warsaw

300 kilometrów na rowerze dookoła Warszawy

e-Prawnik.pl - Informacje

THE BIG BIKE THEORY